Google kontra Bing

Google kontra Bing

Udział w rynku wyszukiwarki Google spada. I to znacząco. Czy gigant spóźnił się z zaangażowaniem chatbota i właśnie oddał pole Microsoftowi? Czy jako użytkownicy już teraz przesiadamy się na nową wyszukiwarkę i bez krzty sentymentu porzucimy starego poczciwego „wujka Google”?

Kongres Public Relations: od 23 lat najważniejsze wydarzenie branży w Polsce
3 na 10 polskich pracodawców chce powiększać swoje zespoły
Skąd nadejdą kryzysy wizerunkowe w 2024 roku? Zmory Internetu, gospodarczo-polityczne i „czarne łabędzie” w tegorocznej edycji badania Kryzysometr

Google to synonim wyszukiwarki. ”Guglować” jest już uznawanym hasłem przez internetowy słownik języka polskiego PWN. Czy jednak niedługo będziemy używać tego tych słów nie tylko w odniesieniu do wyszukiwarki tego konkretnego giganta technologicznego? Może będziemy korzystać z niego jak z „adidasów”, określając wszystkie buty sportowe niezależnie od marki? A może jednak już niedługo będziemy „bingować”, bo nasze serca zdobędzie wyszukiwarka Microsoftu?

Dla przeciętnego użytkownika obie wyszukiwarki nie różnią się znacząco i zaspokoją jego potrzeby. Oba narzędzia umożliwiają wyszukiwanie tekstu, filmów, obrazów, wiadomości, pozwalają sprawnie sprawdzić oferty sklepów internetowych na podstawowym poziomie. Ktoś, kto potrafi obsługiwać Google, bardzo szybko złapie biegłość w korzystaniu z Binga. Nie ma w tym fizyki kwantowej – zapewnia Marcin Stypuła, założyciel Semcore.pl, agencji, która od ponad dekady wspiera firmy w cyfrowym marketingu i pozycjonowaniu stron internetowych.

Obie wyszukiwarki dostarczają dość dokładne wyniki i oferują listę linków do odpowiednich stron internetowych. Sedno tego, czego oczekujemy od takiego produktu.

Google przyciągnął nas do siebie, bo zaoferował nie tylko wyszukiwarkę, ale też świetnie działające mapy czy pocztę elektroniczną. Przyzwyczaił nas do siebie i to ogromna siła. Użytkownicy nadal cenią ją za wygodę, intuicyjność, ale coraz więcej osób oczekuje czegoś innego. Czegoś, co znajduje w innych produktach i u innych dostawców – pełniejszych, dokładniejszych, bardziej aktualnych i rozbudowanych wyników wyszukiwania. To można właśnie uznać za błąd Google. Firma dała się wyprzedzić w sferze SI, ale wydaje się, że nadal jesteśmy skłonni jeszcze chwilę poczekać, na rozwiązania, które nam zaproponuje – dodaje Stypuła z agencji Semcore.

Dwie są lepsze niż jedna

Z punktu widzenia zwykłego użytkownika wielkich różnic pomiędzy wyszukiwarkami nie ma, ale dla zawodowców odmienność obu produktów może okazać się kluczowa. Ograniczenie cyfrowego marketingu do jednej tylko wyszukiwarki i optymalizacji strony wyłącznie pod nią nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Jeżeli ktoś „pracuje tylko pod Google” to sam sobie zawęża kanały dystrybucji. Bing jest przecież kolejnym narzędziem do wykorzystania, dzięki któremu udaje się zwiększać ogólną widoczność witryn i – co jest oczywiste – pozwala docierać do nowych użytkowników. Tych poza światkiem Google. Choćby do nieco starszych użytkowników, którzy podczas pandemii „uczyli się internetu” często na Bingu lub tych, którzy na służbowych komputerach mają zainstalowane tylko oprogramowanie Microsoftu – zaznacza Marcin Stypuła z Semcore.

Jakie są podstawowe, techniczne różnice pomiędzy obiema wyszukiwarkami? Google premiuje indeksowanie mobile, czyli gdy wpiszemy hasła, to w pierwszej kolejności przeszukiwane są wersje stron na smartfony. W dobie, gdy coraz więcej osób korzysta z internetu na urządzeniach mobilnych, takie posunięcie ma sens i nie dziwi więc to, że Google się tym szczyci. Jednak to, że Bing nie stawia tak mocno na smartfonowe wersje witryn, też nie jest pozbawione racji. Trzeba pamiętać, że strona w wersji na komputery często zawiera więcej informacji, a ze stacjonarnych urządzeń korzysta inny segment odbiorców.

Z kolei Bing podczas wyszukiwania lepiej i trafniej korzysta z tagów umieszczonych na stronie. Narzędzie Microsoftu zwraca także większą, uwagę na słowa kluczowe umieszczone w anchorach, które są ważne dla marek pod kątem wyświetlania informacji o produktach.

Dodatkowo Bing premiuje domeny z rozszerzeniami gov. lub edu., co jest pomocne dla tych, którzy przeszukują internet w celu odnalezienia oficjalnych informacji lub sprawdzonych treści. W czym jeszcze lubuje się wyszukiwarka Billa Gatesa?

W odróżnieniu od Google, Bing duża bardziej zwraca uwagę na aktywność w serwisach społecznościowych. Strony, które zdobyły większą liczbą polubień, udostępnień czy retweetów mają większe szanse na zajęcie wysokiej pozycji. Należy jednak pamiętać, że nie jest to główna wytyczna, jaką kieruje się algorytm Microsoftu – tłumaczy CEO Semcore.pl.

Każdy procent wart dwa miliardy

Bing jeszcze pod koniec roku nie był w Polsce ani powszechnie używany, ani nawet szerzej znany. Na całym świecie korzystało z niego zaledwie kilka procent internautów. Dziś coraz szerzej traktowany jest jako alternatywna dla narzędzia stworzonego przez Google. Punktem przełomowym było dodanie funkcji ChataGPT, które przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji generuje gotowe odpowiedzi na pytania zadawane przez użytkowników. Jeszcze zanim zaczęła się era SI, Google miało ok. 94 procent udziału w rynku wyszukiwarek. Według portalu Statista obecnie jest to ok. 10 procent mniej.

Dzięki chwilowemu zachłyśnięciu się nowym narzędziem Bing wygenerował w pewnym momencie nawet jedną trzecią wyszukiwań w USA. Gra jest warta świeczki, bo jak przekonuje sam Microsoft każdy procent zwiększonych udziałów na rynku to aż dwa miliardy przychodów więcej.

Dlaczego pokochaliśmy inteligentnego chatbota?

SI w naszym życiu obecna jest od dawna i to w sposób niemal niewidoczny. Użytkownik sieci nie zdaje sobie często sprawy, jakie działania podejmuje sztuczna inteligencja, żeby podsunąć mu właściwe wyniki wyszukiwania. Nie każdy wie, że zrobił zakupy w tym, a nie innym sklepie, bo tak podpowiedziały mu algorytmy i właśnie SI na podstawie wcześniejszych wpisów w wyszukiwarkę. Jednak to, co obserwujemy obecnie, można nazwać wybuchem SI, która przedostaje się do powszechnej świadomości. Dzieje się tak za sprawą ChatGPT.

Dla wielu może to być jeszcze zabawką, oprogramowaniem któremu, siedząc w biurze, zadaje się pytania, a rozrywką jest uzyskanie odpowiedzi. Jednak ChatGPT jest potężnym i rozwijającym się narzędziem. Tak znaczącym, że uczelnie wyższe już przygotowują metody weryfikacji prac dyplomowych, aby ustalić, czy nie powstały przy zaangażowaniu sztucznej inteligencji.

Znany już jest przypadek, że student został ukarany za skorzystanie, podczas egzaminu, z chatbota OpenAI. W ten sposób na uniwersytecie w Uppsali w Szwecji rozwiązał trzy zadania, a komisja dyscyplinarna ukarała studenta ostrzeżeniem za korzystanie z „nieautoryzowanej pomocy”.

Polska Akademia Leona Koźmińskiego opublikowała szereg wytycznych, mających przygotować studentów do etycznego wykorzystywania sztucznej inteligencji.

Mamy świadomość, że narzędzia tego rodzaju są dostępne i zostaną z nami, zmieniając m.in. sposób zdobywania informacji – powiedział prof. Grzegorz Mazurek, Rektor Akademii Leona Koźmińskiego i dodał, że rekomendacje uwzględniają zarówno pozytywny, jak i negatywny wpływ technologii na rozwój kompetencji.

Google ma wpływy i kontratakuje Bardem

Zwiastowanie, że wyszukiwarka Google zaczęła swój marsz na śmietnik historii, jest zdecydowanie przedwczesne, ale trzeba przyznać, że tak szybka implementacja ChatGPT w Binga jest potężnym wyzwaniem dla dotychczasowego hegemona.

W lutym Google zaliczył spektakularny falstart, gdy na konferencji prasowej przedstawił swój pomysł, czyli wyszukiwarkę Bard. Wychwycone błędne informacje przekazywane przez sztuczną inteligencję zaprojektowaną przez Googla, spowodował ogromne spadki firmy na giełdzie. Po tym zdarzeniu Bard został schowany do piwnicy, ale nie na długo. Pod koniec marca firma poinformowała, że nową usługę mogą już testować wybrani użytkownicy w USA i Wielkiej Brytanii. Na razie sztuczna inteligencja od Google ma odpowiadać na pytania po angielsku, ale zapewne już wkrótce światło dzienne ujrzy wersja przygotowana dla innych regionów.

Jest jeszcze jedna kwestia, którą trzeba wziąć pod uwagę. Otóż Google wydaje gigantyczne pieniądze, aby jej aplikacje były domyślnymi na wielu urządzeniach. Szacuje się, że płaci Apple 15 miliardów dolarów za obecność w iPhonach, iPadach i MacBookach. Aplikacje, jak Chrome, są też domyślnie obecne na urządzeniach na telefonach z systemem Android. Z kolei Bing jest „pierwszą” wyszukiwarką w systemie Windows i przeglądarce internetowej Edge, z których korzystaliśmy do tej pory jednak sporadycznie.

Bing będzie podgryzał Google, może część z użytkowników przeniesie się tam na stałe albo będzie traktowało tę wyszukiwarkę równorzędnie. Najszybciej zmienia się jednak nie świat użytkowników, a marketerów, którzy zyskali kolejny kanał komunikacji i bardzo szybko muszą zrewolucjonizować swoje przyzwyczajenia. Choćby dostosować sposób tworzenia reklam do języka, którym posługujemy się, gdy zadajemy pytania inteligentnemu chatbotowi – podsumowuje Marcin Stypuła z agencji Semcore.

Źródło: Lightbe – a tech PR agency
Grafika: Freepik